środa, 13 maja 2015

Chapter 1

- Który to już raz, panno Gonzales?
Siedziałam na dość wygodnym stołku w komisariacie i przyglądałam się moim czarnym vans'om, które teraz były tak dziwnie interesujące. Musiałam słuchać jak moja matka udaje opiekuńczą przed policjantem. Trzymała rękę na moim ramieniu i poruszała nią w górę i w dół, co zaczynało mnie powoli denerwować. Chwyciłam za jej dłoń i zrzuciłam z mojego barku, zobaczyłam lekki grymas i oburzenie na jej twarzy. Nagle komisarz i Michel przestali rozmawiać i zaczęli wybijać mi cholerną dziurę w głowie... Nienawidziłam tego jak ludzie to robią, patrzą się na ciebie z ciekawością, jakby nie mieli własnego życia.
- Dziecko, ja się o Ciebie martwię.
Słysząc to zaczęłam się głośno śmiać... To mnie bawiło, a zarazem dobijało. Czułam jakby moje serce coś mocno ściskało i nie chciało przestać, ale nie dlatego, że włamałam się do szkoły. Tylko to, że moja mama udawała to wszystko.
- Królewno, o co ci chodzi? Nie rób mi wstydu i przestań.
- Dobrze, może się pani uspokoić, a ciebie Lucy zapiszemy do Witley School.
- Dziękujemy. Lucy idź do samochodu, ja jeszcze porozmawiam z panem komisarzem.
Wzięłam kluczyki do ręki i przewróciłam oczami wstając z krzesła.
- A, i Lucy.
- Tak? - zapytałam odwracając się w stronę policjanta.
- To twoja ostatnia szansa.
Kiwnęłam głową wychodząc z pomieszczenia. Schodziłam po schodach w milczeniu, a później doszłam do czarnego subaru i wyciągnęłam klucze z kieszeni, i wsiadłam do auta. Siedziałam wygodnie na siedzeniu przeglądając tumblr i czekałam aż przyjdzie moja rodzicielka, co nastąpiło po 20 minutach. Gdy wreszcie wróciła odpaliła samochód i zaczęła jechać w stronę domu. że znudzeniem patrzyłam na świecące latarnie oświecające puste chodniki. Lekko uchyliłam okno, aby poczułam świeże powietrze dochodzące z zewnątrz. Gdy poczułam wiatr muskający moje włosy przymrużyłam lekko oczy i uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Lekko to kucie w sercu ustawało, co mnie ucieszyło. Nienawidziłam się tak czuć.
- I jak? Zadowolona jesteś ze swojego zachowania!?! Znowu mi wstyd przyniosła?!
- Tak, bo ja zawsze ci przynoszę wstyd - pokazałam sztuczny uśmiech.
- Ty dalej nie rozumiesz co zrobiłaś?
- Ja pierdole po prostu zrobiłam imprezę!
- W szkole! Dzień przed rozpoczęciem roku!
Raz sie żyje.
- Twój brat nigdy nie robił czegoś takiego. Nigdy nie byłam z jego powodu na policji! Był wzorowym uczniem!
- Ale ja nim nie jestem!
I ból w sercu powrócił, a na dodatek dziura w żołądku. Ten sposób w jaki porównywała mnie do brata strasznie bolał. Czułam jak lekko moje oczy łzawią, ale nie chciałam pokazywać jej tego. Zawsze udawałam, że mnie to nie obchodziło, ale w głębi duszy marzyłam być taka jak on.
Po 40 minutach jazdy w napięciu mama zaparkowała pod naszą willą. Wysiadłam z auta i chciałam jak najszybciej znaleźć się w moim pokoju. Weszłam przez drzwi wejściowe starając się nie zrobić hałasu, przeszłam przez wielki salon wchodząc do kuchni. Otworzyłam lodówkę, z której wyciągnęłam sok pomarańczowy i nalałam go do szklanki. Usiadłam na blacie kuchennym i powoli nabrałam łyk pomarańczowej cieczy. Minutę później matka weszła do tego samego pomieszczenia.
- Idź spać. O 9 jest rozpoczęcie - powiedziała, a raczej rozkazała.
- No chyba nie.
- Nie tym tonem!
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 5 nad ranem. Znudzonym wzrokiem spojrzałam na stojącą mamę z założonymi rękami i irytacją w oczach.
- W 2 godziny się nie wyśpię, wiec pójdę dopiero jutro na lekcje - rzuciłam szybko wychodząc z kuchni.
Znowu przeszłam przez salon, weszłam na ciemną klatkę schodową i stamtąd poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko, myśląc, co zrobić, żeby ta cholerna dziura w brzuchu zniknęła. Po kilkunastu minutach zaczęłam gwałtownie wyrzucać całą zawartość szafek, szukając rozwiązania. Aż wreszcie z szuflady z bielizną wciągnęłam paczkę Marlboro. Otworzyłam okno, wspięłam się na parapet, wyszłam na dach i zaczęłam ostrożnie schodzić, aby nie zwalić dachówek. Po zaledwie 10 sekundach doszłam do wgłębienia, tzn. "dziury w dachu". Usiadłam w niej, grzebiąc lewą ręką w małych otworze, wyciągając z niego zapalniczkę. Od razu odpaliłam jednego szluga i zaciągnęłam się dymem. Mogłam wreszcie oderwać się od tego nudnego świata.





----------

Obudził mnie nagły trzask, który okazał się spowodowany przez mojego psa, Pinky'ego. Wzięłam mojego iPhone'a 6 do ręki i sprawdziłam godzinę, była 9 następnego dnia. Kurde, już się spóźniłam. Powoli się przeciągnęłam i dosłownie sturlałam się z łóżka. Stanęłam przed szafą i po długim namyśle ubrałam dżinsowe szorty i czarną bluzkę z czaszką, a do tego tego samego koloru vans'y. Zeszłam na dół po schodach, a później weszłam do salonu. Nikogo nie było. Pewnie tata w pracy, a mama w centrum handlowym. Poszłam do kuchni, z szafki wzięłam płatki i wsypałam je do miski, a później zalałam mlekiem. Usiadłam na krześle barowym i zaczęłam jeść swój posiłek. Wyzbierałam się w kilkanaście minut i ruszyłam do szkoły. Na szczęście mieszkałam blisko niej, więc już stałam pod wielkimi drzwiami z napisem "DYREKTOR", a po chwili zapukałam. Otworzył mi wysoki mężczyzna o czarnej skórze i ciemnych włosach.- Dzień dobry, jestem Lucy Gonzales, przeniesiono mnie do tego liceum.
- Witam, Simon Brooks - uścisnął moją dłoń - proszę, wejdź i usiądź.
Weszłam przez futrynę drzwi, a następnie rozłożyłam się na kremowej podwójnej sofie, gdy dyrektor usiadł za swoim biurkiem, wyciągnął plik papierów z szuflady i zaczął je przeglądać.
- Jak tam ostatnia impreza? - powiedział żartobliwie.
Zajebiście.
- Lucy, u nas dyscyplina jest najważniejsza, w naszej szkole nie tolerujemy czegoś takiego.
- Tak, wiem wiem - powiedziałam znudzona.
- Radzę pani nie wpaść w żadne kłopoty - westchnął - tutaj masz kluczyki - znowu zajrzał do szuflady i położył je na biurku.
Ze zmęczeniem wstałam i schowałam do kieszeni dżinsów przeczesując ręką włosy.
- Chodź za mną - uśmiechnął się.
Wyszedł z gabinetu, a ja za nim. Szliśmy szliśmy przez długi nieoświetlony korytarz, aż doszliśmy do szeregu metalowych niebieskich szafek i wskazał na jedną z numerem "401".
- Co teraz mam?
- Historię.
Włożyłam resztę rzeczy do szafki, wzięłam tylko długopis i zeszyt, zaraz po tym ja i pan Brooks weszliśmy do jednej z klas.
- Witajcie uczniowie.
- Dzieeeeeń doooobry!
- Chciałbym przedstawić wam nową uczennicę.
- Cześć, jestem Lucy - powiedziałam z lekkim uśmiechem i pomachałam delikatnie, lecz w środku miałam wielką dziurę. Nie lubiłam takich sytuacji, ale już się przyzwyczaiłam.
- Dobra dupa - odezwał się chłopak w loczkach, a wszyscy dostali ataku śmiechu.
- Proszę o spokój! - powiedział nauczyciel i przyznam, że był całkiem przystojny.
- Panie Wilson, ja muszę iść. A wy - wskazał na klasę - dobrze przyjmijcie Lucy.
- Pani Gonzales, możesz usiąść - oznajmił nauczyciel, gdy dyrektor wyszedł.
Weszłam wgłąb sali i czułam wszystkich wzrok na sobie.
- Ej, śliczna! Siadaj ze mną - znowu odezwał się loczek, zawalając kolegę z ławki.
Minęłam go tylko wzrokiem i usiadłam sama w ostatniej ławce. Położyłam na niej długopis i zeszyt, zaraz potem go otwierając. Oczywiście mama nie kupiła mi podręczników, to nic, pójdę dziś po szkole. Zaczęłam rysować jakieś bazgroły.
Po kilkunastu minutach przy nudzona przez historyka mała kulka zgniecionej kartki odbiła się od mojej głowy spadła na ławkę. Rozglądnęłam się po klasie i zobaczyłam śmiejącego się loczka i blondyna. Powoli otworzyłam kartkę, na której pisało niewyraźnym pismem "moge cie wyruchać?".  Spojrzałam znowu na chłopaka i pokiwałam przecząco głową z małym uśmieszkiem na twarzy. Zaraz potem do klasy wparował mulat.
- O witam.
- Siema - odpowiedział znudzony.
- 35 minut spóźnienia, panie Malik. Usiądź.
Rozglądnął się po klasie, jego wzrok zatrzymał się na mnie, a później na miejsce obok.Na jego twarzy pojawił się zirytowany i ruszył w stronę ławki. Postanowiłam znowu  bazgrać po kartce, a on natychmiast to zauważył.
- Rysujesz?
- Nie - burknęłam.
Już miał coś powiedzieć, ale na szczęście zadzwonił dzwonek. Szybko wyszłam z klasy i pokierowałam się do mojej szafki. Otworzyłam ją chowając zeszyt. Już pierwsza lekcja mnie znudziła, a mam jeszcze 3 z tego co przeczytałam na planie.
- Widzę, że mamy obok siebie szafki.
Odwróciłam się,  aby zobaczyć lokatego bruneta. Ze zirytowaniem wzięłam zeszyt i już miałam odejść.
- Jestem Harry, Harry Styles - powiedział pokazując dołeczki w policzkach, był całkiem słodki i mogłabym go polubić, gdyby nie ta żenująca karteczka.
- Lucy, ale mów mi Chachi.
- Okey, Lucy Chachi Gonzales - zaczął się śmiać
- Idiota - poszłam w kierunku następnej sali i tylko czułam jego wzrok na moim tyłku.
Cała ta sytuacja trochę mnie zmieszła i nie zauważyłam kiedy wpadłam na kogoś. Zatoczyłam się do tyłu i prawie upadłam na ziemię.
Kiedy spojrzałam w górę na tę osobę, moje serce zapadło się do spodni, ponieważ to był Zayn. Oczywiście, że był, ale zamiast tych naprawdę uroczych scen filmowych, on patrzył na mnie z gniewną miną.
- Uważaj gdzie kurwa chodzisz - powiedział, strzepując się dłońmi, jakbym miała jakąś infekcję.Fakt, że on był wyższy ode mnie o dosłownie dwadzieścia centymetrów nie pomógł mi za bardzo.
- Um, przepraszam.
- Cokolwiek. Złaź mi z drogi.
Poza tym to zadanie, żeby przetrwać ostatni rok, teraz było zadaniem, żeby za wszelką cenę unikać Zayna Malika, ponieważ on był nadętym dupkiem, a ja nie chciałam z nim niczego robić.

----------

Jeśli przeczytałeś/aś proszę zostaw nawet malutki komentarz.
Proszę i dziękuję.

#WTL

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz